No cześć. Blog, wbrew pozorom, żyje, nie zdechł, co widać po tym, iż posta piszę po niedługim czasie od publikacji swojego ostatniego. Muszę dziś kopnąć w rzyć Potato i nakłonić łagodnie Crissie na wpisy. A jeśli Ziemniaczna się obruszy za nierówne traktowanie - kochana, na każdą działa co innego. Zresztą mam tylko jede kijek i jedną marchewkę, tak wam wyszło na drodze eliminacji.
Kompletnie nie ogarniam swojego żywotu na ten moment. Za cztery dni wybije mi kolejny rok bliżej do śmierci, fizyka mnie, z wzajemnością, nie lubi, mam kilka razy dziennie crash emocjonalny i rozmyślania "Co ja robię na biochemie", " Dla mnie tylko Mac", "I tak umrę". Chyba zaraz ubiorę się, wyjdę na zewnątrz i położę się w poprzek ulicy, mam na to wielką ochotę.
Jest ciężko, tak naprawdę od zeszłego roku wydarzyło się więcej przykrych rzeczy niż pozytywnych. Ogólnie czuję się już jak kobieta w wieku bardzo średnim, oczekująca tylko emerytury albo zawału. Nawet kręgosłup mnie strzyka, a kolana grożą jakimś niefajnym numerem w stylu przesunięcie rzepki czy coś w podobie.
Jeszcze mi tylko do góry smutów brakuje tej nakładki na kolano, a do tego cielsko chyba dąży.
Zapewne powinnam łaskawie umilknąć, jeśli do powiedzenia nie mam niczego choć trochę antydepresyjnego, ale hu kers. Tego bloga i tak mało kto czyta, a ja sobie chcę poprzeżywać kryzysy wszelkiej maści. Należy mi się.
Wszyscy mają problemy.
Dobra, nie, serio nie mam nic lepszego do powiedzenia. Jak mówiłam, zagonię tu Crissu i Potato, ja się odmeldowuję, bo utopię wszystko w swych gorzkich łzach i ogólnym nieszczęściu.
I UGH TEN DURNY TELEFON NĘDZNA IMITACJA MOJEGO FRANCISZKA SPIEPRZYŁ MI KARTĘ PAMIĘCI, CIERPIĘ.
Piosenka na dziś:
Hatsune Miku English - Goodbye
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz