*leży na brzuchu przed laptopem, obok niej siedzi ubrany w czarną emową piżamkę Kurosz z ręcznikiem na głowie*
Dziś zostałam zaciągnięta do Poznania. Była to wycieczka w stylu 'pakuj manatki idziemy się przejść' więc udało mi się zaciągnąć czarnego i białego ze sobą (przypadkowo ich zahaczyłam na korytarzu, ofiary losu) Naszym głównym celem były targi wędkarskie na które mój starszy się niesamowicie napalił. Aktualnie było dość fajnie tylko... więcej tam ludu matka przyprowadzić nie mogła?! Przy żarciu to kolejki stały jak za czasów prl-u! Obiad nam dane było jeść w barze gdzieś przy polnej drodze.
Zacznijmy od jazdy z Kaliszewa, wiecie jak to jest osiadać chorobę lokomocyjną? Zgadnijcie kto naćpał się aviomarinem? Nie, nie Konosz, boję się skutków ubocznych. Kurosz też nie, ostatnio pieprzył mi, że nie bierze przypadkowych tabletek. To ja siedziałam cała zamulona z żołądkiem niczym tykająca bomba pomiędzy klonami. Zza Gołuchowem(czy Pleszewem idk) nie wytrzymałam i trzeba było przerwę zrobić.
Ku: Ciota
Zamknij jadaczkę, nikt cie o zdanie nie pyta! Z powrotem było lepiej bo dali mi tableta i mogłam poczytać sobie mangę (zabrałam się za Noragami)
Targi jak targi. Konosza zgubiliśmy ze dwadzieścia razy, czarnego raz.
Ku: Raczej to wy się zgubiliście! Ja miałem wszystko pod kontrolą!
Tak samo jak wepchnięcie tego fotografa do akwarium!
Ku: Znudziło mi się gapienie na śmierdzące karmy. Szkoda, że tam nie było rekinów... albo piranii.
Musieliśmy uciekać przed policją! A na dodatek robiłeś dziwne miny przy fotoradarach!
Ku: Nie śmierdź tyle kobieto.
Nieważne. Cały haczyk był w tym, że jak zgubiliśmy białego to można go było znaleźć na piętrze przy bufecie. Ciebie znaleźliśmy w babskim podtapiającego randomalnego nastolatka w muszli klozetowej!
*przychodzi Konoha*
Ko: Ktoś powiedział bufet?
Konoha kocham cię i twój seksowny głos też ale błagam nie mów o jedzeniu, jeszcze się z tego zamulenia nie wyleczyłam i od słowa 'żarcie' i słów bliskoznacznych robi mi się niedobrze.
Ku: Jedzenie, food, żarełko, pokarm, obiad, danie, schabowy, wątróbka, deser, czekolada, żarcie...
*le crissie z zieloną twarzą uciekająca do łazienki*
Ko: Ja najbardziej lubiłem te bananowe chrupki co sprzedawali przy wyjściu.
Ku: ...ty wiesz, że to była przynęta na ryby, tak?
Ko: Huh jakie ryby? Nie był to festiwal smaków?
*le Kurosz wycofujący się z pokoju*
Ko: Jesteście dziwni. *wyciąga z kieszeni pudełko 'bananowych chrupek' i wychodzi*
.
.
.
*powraca z łazienki* Pusto? To dobrze. Tak na powrót zajechaliśmy do Gołuchowa na plaże. Zgadnijcie który psychol wylądował w lodowatej wodzie? Hehe jakoś udało mi się uciec do auta zanim mnie dopadł. Na razie to wszystko, dzięki za uwagę!
No nieźle... xD
OdpowiedzUsuń